W pierwotnej praktyce Kościoła to umieranie i powstawanie do nowego życia w okresie Wielkiego Postu unaoczniało się w szczególny sposób. Właśnie w tych dniach dorośli katechumeni przygotowywali się do przyjęcia chrztu, a publiczni grzesznicy przysposabiali się przez pokutę do rozgrzeszenia i pojednania z Bogiem. Jedni więc i drudzy „umierali” dla grzechu, aby duchowo zmartwychwstać do życia w łasce i miłości Bożej.
Jest to i nasze zadanie wielkopostne: przygotować się do zmartwychwstania z grzechu. Musi się w naszym sercu i w naszym życiu skruszyć i spopielić to co było marne i niegodne i od czego pragniemy się odżegnać. Ma służyć temu nie tylko znak popiołu, ale i wszystkie pokutne praktyki Wielkiego Postu.
Jeśli natomiast ktoś ma pretensję do Kościoła, że mówi tylko o pokucie, umartwieniu i wyrzeczeniu - to zwróćmy uwagę, że Pan Jezus właśnie w dzisiejszym fragmencie Ewangelii poleca spełniać te praktyki dyskretnie i bez ostentacji, nie wysuwać ich na pierwszy plan jako najważniejszego elementu naszej pobożności. Gdyż w gruncie rzeczy nie chodzi o zewnętrzne znaki - ale o naszą duchową przemianę; dostrzeże ją Ten, który widzi w skrytości.
A więc rozdzierajmy serca, a nie szaty.
Gdy zdruzgotany oglądam rozlatujące się dzieło życia
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy patrzę bezradnie na śmierć kogoś bardzo bliskiego
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy najlepszy przyjaciel staje się wrogiem
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy pierwsza miłość odwraca się plecami
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy jestem ośmieszany i wytykany palcami
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy mam wybierać między złem mniejszym i większym
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy nie wiem jaki ma być kolejny krok
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy odrzucony przez wszystkich płaczę nad sobą
- to nie jest rozdarte serce.
Gdy w ciszy ciemnego kościoła leżę na zimnej posadzce, powtarzając z miłością: „Przepuść, Panie, przepuść” i płaczę nad swoimi grzechami
- to jest rozdarte serce.