Przyczyną powstania i utrzymania się każdej prawdziwej jedności jest Bóg. Tak silnie chce w samym sobie, że z trzech prawdziwych osób — Ojca, Syna i Ducha Świętego — czyni jedno jedyne nierozdzielne Bóstwo.
Diabeł zaś — jak o tym mówi jego imię — jest tym, który czyni na przekór, który wywołuje i podnieca wszystkie swary, niezgody i nieporozumienia. My wszyscy na chrzcie świętym wyrzekliśmy się tego drugiego dyrygenta.
Ci, którzy przyjmują sakrament małżeństwa, oprócz tego wyraźnie oddają się na służbę Bogu i podejmują się, tak jak On, tworzyć nierozdzielną i nienaruszalną jedność według Jego słów: „I będą dwoje jednym ciałem".
Jeśli na szczęście im się to udaje, niech nie zapominają, że sprawcą i utrzymującym ich jedność jest Bóg. On ją tworzy i zapewnia jej trwanie. A małżonkowie służą Mu przede wszystkim tym, że ją zachowują i bronią.
Najpierw przeciw obcym — przeciw małżeńskim intruzom, którzy przez naruszenie tej jedności w sposób oczywisty służą szatanowi.
Bronią jej także przeciw swoim domownikom, którzy pod pozorem miłości do syna czy córki chcieliby ją niekiedy rozerwać. A gdyby któreś z rodziców odgrywało rolę kusiciela, trzeba — przy zachowaniu całego szacunku — uzbroić się w Chrystusowe słowa: „Dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i połączy się ze swoją żoną..."
Bronić muszą tej jedności, a w niej swojego doczesnego i wiecznego szczęścia także przeciwko sobie samym. Kiedy przyjdą chwile zmęczenia, braku ufności, oschłości. Kiedy człowiek zatęskni za nową miłością, kiedy w małżeństwie nadmiernie wzmoże się namiętność. Wtedy trzeba sobie przypomnieć, że największym nieprzyjacielem szczęścia jest sam człowiek.
Kościół powołany przez Boga do zastępowania Go na ziemi, zwłaszcza w tej wielkiej trosce jednoczenia wszystkiego, zawsze uważa małżonków za swoich bezpośrednich i największych współpracowników, błogosławi im i podaje pomocną dłoń na chwile zmęczenia i znużenia, które kiedyś mogą na nich przyjść i zwykle przychodzą.