Jezus w Ewangelii mówi nam dzisiaj trudne słowa:
Powiadam wam:
Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Potrzeba zatem czegoś więcej. A to coś „więcej” – to przede wszystkim przebaczanie. Trzeba nam przebaczać. My mamy wyciągać rękę. Nawet jeśli wina jest po stronie drugiego człowieka.
Ktoś powiedział:
Przebacz bliźniemu, bo od tego zależy czy przebaczy ci Bóg.
Zapytano kiedyś Marię Sigmę - Austriaczkę, obdarzoną przez Boga darem kontaktu z duszami czyśćcowymi - które z grzechów najbardziej utrudniają człowiekowi wejście do nieba? Odpowiedziała od razu:
To są grzechy przeciwko miłosierdziu, przeciwko miłości bliźniego: zatwardziałość serca, wrogość, oszczerstwo.
A szczególne cierpienie dotyka tych, którzy odrzucają rękę wyciągniętą do zgody, którzy latami chowają w sercu urazy.
Nie chcą ich puścić w niepamięć nawet na łożu śmierci.
Niepokojące jest to, że niekiedy nawet w chrześcijańskich środowiskach potępienie tego tak bardzo wyakcentowanego w Biblii grzechu niezgody jest o wiele bardziej łagodne niż piętnowanie innych moralnych przewinień. Zdarza się bowiem, że reagujemy głośnym zgorszeniem, kiedy ktoś się upije czy kiedy wyjdzie na jaw jakieś przekroczenie zasad związanych z szóstym przykazaniem. Nawet za jeden taki incydent ktoś może być powszechnie potępiony przez swoje środowisko. Ale że jednocześnie tuż obok już przez 10 lat sąsiad nie odzywa się do sąsiada, że krewny nie rozmawia z krewnym, że brat oświadcza publicznie, że nigdy nie poda ręki bratu, takie przypadki niekiedy wcale nie wywołują powszechnego oburzenia.
Bywa nawet tak i wtedy, jeśli tacy skłóceni, zacięci na siebie ludzie stają razem przy Chrystusowym ołtarzu, przyjmują komunię, choć na wszelki wypadek zajmują takie miejsca w ławkach, żeby na znak pokoju nie podać sobie ręki. Zdarza się wtedy słyszeć jakby usprawiedliwiające taką sytuację komentarze:
No, pokłócili się kiedyś i już.
Zdarza się.
Wielu ludzi się kłóci.
Gdyby ktoś przyszedł pijany do Kościoła byłby skandal na całe miasteczko, na całą wieś. Gdyby w takim stanie pokazał się w świątyni ktoś znany publicznie sprawa trafiłaby do mediów. Ale jeśli ktoś, kto w swoich wypowiedziach zieje niechęcią do innych ludzi a potem przychodzi do świątyni, to sprawa wydaje się nam już niekiedy całkiem normalna. A przecież chrześcijanin to człowiek, który nie tylko stara się robić to, co Bóg mu karze, ale stara się także patrzeć na świat oczami Stwórcy i tak jak On oceniać ludzkie uczynki. A Bóg nam dziś wyraźnie mówi, że zawiniony gniew jest wielkim grzechem.
24 czerwca 1950 roku odbyła się kanonizacja Marietty Goretti. Na ten dzień ściągnęło do Rzymu około 300 tysięcy pielgrzymów, także uroczystość przeniesiono na plac przed Bazyliką św. Piotra. Nowa święta miała w chwili śmierci 12 lat i 8 miesięcy (1890 - 1902). Gdy umierała, poraniona przez 20-letniego Aleksandra, który podstępnie ją zaatakował, ksiądz zapytał ją:
Marietto, Jezus przebaczył swoim oprawcom - czy ty przebaczysz Aleksandrowi?
Po chwili zadumy odpowiedziała:
Tak, ja też mu przebaczam i pragnę, by był ze mną w niebie.
A za chwilę, już w agonii, prosiła:
Zbliżcie mnie do Madonny.
Pragnę pójść do Niej.
To, co wiemy o krótkim życiu Marietty, pozwala stwierdzić, że cały czas zbliżała się do Chrystusa i Jego Matki. Matka dziewczynki, już jako 80-letnia staruszka, była obecna na jej kanonizacji. Ona również darowała krzywdy Aleksandrowi. Gdy ten wyszedł z więzienia po 28 latach, bezzwłocznie udał się do niej, by prosić o przebaczenie. Poszła z nim do kościoła przyjąć Komunię św. Potem Aleksander mieszkał i pracował w klasztorze oo. Kapucynów. Ufam w moje zbawienie - mówił - bo mam w niebie Świętą, która się za mnie modli.
Pamiętajmy o tym mądrym zdaniu:
Przebacz bliźniemu, bo od tego zależy czy przebaczy ci Bóg.