Ewangelia mówi o wspaniałym geście miłości i miłosierdzia. O współczuciu.
I wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem.
Musimy pamiętać, że przede wszystkim to my, każdy z nas, jesteśmy tymi, którzy doznali i ciągle doznają miłosierdzia od Boga. Jak człowiek, który wpadł w ręce zbójców, tak i my staliśmy odarci i zranieni przez grzech. Zasługiwaliśmy na śmierć. Znikąd nie było pomocy, a nasze wysiłki również na nic się nie zdały. Byliśmy bezsilni. A Bóg widząc nasz stan „wzruszył się głęboko” i uratował nam życie.
Ileż to razy każdy z nas doświadczał tego Bożego miłosierdzia. Chociażby każda spowiedź to ten wspaniały gest Bożej miłości.
Dlatego i my mamy czynić miłość. Jest bowiem wielu takich ludzi, którzy wydają się być zdrowi, żyją, ale umarło w nich serce. Chorują bowiem na znieczulicę i nie potrafią wczuć się w kłopoty i cierpienia bliźnich. Takich właśnie ludzi upomina Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii opowiadając przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Poprzez tę przypowieść Chrystus mówi do nas: Uważajcie! Bo jeżeli umrze w was serce, to wszystko w waszym życiu utraci sens. Przestaniecie być ludźmi i będziecie zachowywać się jak mechaniczne automaty, będziecie ranić się niemiłosiernie, a świat stanie się miejscem, na którym żyją poranione biedne kaleki.
Każdego dnia spotykamy ludzi smutnych, zapomnianych, niezrozumianych, głodnych miłości i akceptacji, krwawiących z powodu nieuprzejmości innych, zranionych jakimś rodzajem grzechu. Są załamani na duchu. Ich duchowy ból jest większy niż ból tego człowieka napadniętego i zranionego przez zbójców. Skarżą się oni słowami dzisiejszego Psalmu:
Jestem nędzny i pełen cierpienia.
Nie przechodźmy obojętnie wobec takich ludzi. Zatrzymajmy się i pomóżmy im!
Współczuć to umieć czuć wespół z drugą osobą, razem z nią. Czuć jej cierpienie i jej radość, cieszyć się z cieszącymi i płakać z płaczącymi. Współczucie nie jest tym samym co litość, która czasem sprawia przykrość, a nawet rani i bywa odrzucana jako obrażająca. Litość to przykrość wywołana widokiem czyjegoś cierpienia. Współczucie to wspólne z nim cierpienie, to solidarność z czyimiś przeżyciami, solidarność na płaszczyźnie uczuć.
"To jest twój problem" - mówią zdecydowani i stanowczy młodzi ludzie przeszkoleni na treningach interpersonalnych, i mają sporo racji, bo gdy nie można pomóc, współczucie z drugim obciąża jakby niepotrzebnie, obarcza ciężarem czyimś, nie zwalniając tego kogoś z jego dźwigania.
A jednak czy możemy być obojętni na cierpienie drugiego człowieka? Czytamy w wierszu Stachury:
W krzywe sosny na pagórku wieje wiatr.
Smutno krzywym sosnom.
Niby to ich problem · nie wyprostujemy sosen, nie zmienimy wiatru, nie mamy na niego wpływu. A jednak - czy możemy być obojętni na ich smutek? Gdy opowiadamy komuś o swoich kłopotach i cierpieniach, najczęściej wcale nie oczekujemy pomocy, wiedząc że jest niemożliwa. Oczekujemy współczucia, nie litości, ale właśnie współczucia - żeby ktoś zbliżył się do naszych przeżyć, zatrzymał przy nich, czuł razem z nami. To zmniejsza samotność, która zawsze towarzyszy cierpieniu, przynosi ulgę, w rezultacie - jednak pomaga.
Współ-czucie potrzebne jest też przy przeżyciach przyjemnych, bo jakże się cieszyć samemu? Pragniemy, by ktoś dzielił naszą radość z sukcesu, szczęśliwego wydarzenia, pomyślnej wiadomości. Gdy kobieta opisywana w Ewangelii odnajduje zgubiony pieniądz, „sprasza przyjaciółki sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam” (Łk 15,9).
Przyszły zapewne i dzieliły jej radość, ale może nie wszystkie przyszły? Może którejś szkoda było czasu - przecież pieniądz należał do kogoś innego i sprawa wcale jej nie dotyczyła. Zresztą zguba już się znalazła, nie było już nic do zrobienia. Bywają ludzie zamknięci na cudzą radość. W sercu jest zazdrość, zawiść. A czasami może nawet nie chcą komuś szkodzić, ale nie widzą powodu, by cieszyć się z osiągnięć innych osób, zwłaszcza jeżeli nie należą do kręgu im najbliższych. Obca jest mu radość z radości czyjejś, tak jak nie martwią się cudzymi kłopotami. Ich życie jest zacieśnione do spraw własnych, a widnokrąg zawężony do swojego podwórka.
Inaczej współczujący: ich serca obfitują w cierpieniach i radościach. Nie zostają obojętni wobec płaczu dziecka mijanego na ulicy, wobec nieporadnego kroku staruszka, skomlenia psa, a nawet ślimaka, którego przenoszą ze ścieżki na trawnik, by ktoś go przypadkiem nie rozdeptał. Ważne są dla nich osiągnięcia ludzi bliskich i przypadkowych znajomych, cieszą się z odkryć naukowych, śmiechu dzieci i piosenek śpiewanych przez młodzież na wycieczce. Życzliwy uśmiech, pozdrowienie, pochwała, podtrzymanie na duchu, dobra rada, mogą czynić cuda dla zranionych duchowo ludzi. Nieraz z serca wypowiedziane słowo "dziękuję" może być takim promykiem słońca dla nieakceptowanego i zapomnianego człowieka. Gdy naszych bliźnich spotykają nieszczęścia czy tragedie, umiejmy ich pocieszyć, zapewnić o naszym współczuciu i pamięci. Wystarczy nieraz wysłana kartka, telefon czy krótka wizyta. Czasami wystarczy jedynie z kimś pobyć i nic nie mówić, tylko cierpliwie wysłuchać. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią powiedział Pan Jezus w Kazaniu na Górze.
Zgodnie więc z Jego słowami, jeżeli potrafimy bliźnim pomagać i okażemy im miłosierdzie, to również my możemy liczyć na to, że Pan Bóg i nasi bliźni będą miłosierni dla nas.