Archeologia podpowiada, że Nazaret w czasach Maryi był małą wioską. Ludzie żyli biednie i utrzymywali się głównie z rolnictwa. Wioska mogła wtedy liczyć mniej niż 2000 mieszkańców. Sama nazwa „Nazaret” wywodzi się od słowa „necer”, które oznacza „kwiat, odrośl” i nawiązuje do żyznych terenów ziemi Genezaret, na której leży miasteczko Nazaret.
W czasie wykopalisk archeologicznych znajdowano różne przedmioty użytku codziennego, ale nie znaleziono ani jednej rzeczy, która wskazywałaby na to, że mieszkańcy Nazaretu czcili jakiegokolwiek innego boga niż Jahwe. Nie znaleziono żadnej figurki czy obrazu innego boga. Ludzie byli biedni, ciężko pracowali na roli, ale byli wierni Bogu. Wśród takich wiernych ludzi z małej wioski Bóg znalazł Maryję, młodą, religijną i prawą kobietę. Nie dość, że wieś była mała i biedna, to jeszcze wśród Żydów cieszyła się złą opinią. Znamy tę scenę z Ewangelii, gdy Natanael pyta: Czy może być coś dobrego z Nazaretu? (J 1, 46) A zatem w przekonaniu Żydów nie należało się spodziewać, że w gronie mieszkańców Nazaretu może pojawić się ktoś wyjątkowy.
A jednak Bóg patrzy inaczej. Posłał anioła do małej, biednej wioski, w której wśród wielu wierzących ludzi znalazł Maryję, osobę na tyle dojrzałą i otwartą na Boga, że przyjęła Jego wyjątkowe powołanie. Choć w oczach ludzkich po tej miejscowości i jej mieszkańcach nie należało się spodziewać niczego dobrego, to jednak Boski wzrok sięga głębiej i dostrzega to, co niedostępne dla ludzkich oczu.
Bóg patrzy inaczej, bo ma wgląd do ludzkiego serca. I ceni to, co jest we wnętrzu człowieka. Bóg nie koncentruje się na tym, co atrakcyjne dla człowieka, co głośne, krzykliwe. Dlatego odpowiedniej osoby, która podjęłaby się roli Matki Jego Syna, nie szukał w ówczesnej stolicy imperium, Rzymie, ani w pałacu Heroda. Boski wzrok kierował się tam, gdzie ludzie się najmniej tego spodziewali.
Wewnętrznie czujemy, że wzrok Boga dosięga tego, co rzeczywiście jest najważniejsze. Choć tak wiele wokół nas krzyku, zwracania na siebie uwagi, reklamowania siebie, to każdego z nas ludzie, którzy nieustannie siebie promują, nie tylko męczą, ale też i denerwują. Unikamy ich, wiedząc, że oni myślą tylko o sobie. W gruncie rzeczy w sercu każdego z nas jest taka Boża logika.
Zdarza się, że i ludzie potrafią dostrzec wokół siebie osoby skromne i wielkie. Daje temu wyraz Thorkild Hansen w swojej książce Arabia Felix. Opisuje on XVIII-wieczną wyprawę, której celem było zbadanie Jemenu. Pięcioosobowa grupa naukowców składała się z dwóch Duńczyków, dwóch Niemców i jednego Szweda. Naukowcy za udział w wyprawie i narażanie swojego życia żądali bądź to pieniędzy, bądź to tytułów naukowych albo jeszcze innych profitów. Gdy zapytano Carstena Niebuhra, jednego z członków wyprawy, matematyka i astronoma, o jego żądania, o to, kim mają go mianować na czas wyprawy. On nie chciał ani tytułu profesorskiego, uważając, że mu się nie należy, ani funkcji kapitana, sądząc, że jest na to zbyt młody. Ten skromny człowiek odpowiedział w następujący sposób: „Jako profesor czy kapitan musiałbym ogromnie się wstydzić, gdyby się okazało, że moja wiedza matematyczna nie jest dość gruntowna”. Po takiej odpowiedzi, która pokazywała skromność Carstena zdecydowano się właśnie jemu powierzyć funkcję skarbnika. Nikt nie bał się powierzyć wszystkich pieniędzy osobie, która potrafiła tak krytycznie na siebie patrzeć i nie domagała się dla siebie niczego.
Nie tylko Boga, ale i nas ujmuje skromność drugiego człowieka. Bóg zauważył Maryję w małej, biednej i nie cieszącej się dobrą sławą miejscowości. Ludzie zauważyli i docenili skromność Carstena Niebuhra. Nie bójmy się, że nasze wysiłki, trudy i starania zostaną niezauważone. Nawet jeżeli nie dostrzegą ich ludzie, to zobaczy i doceni je Bóg.