Obłuda to także jeden z tych grzechów, które najtrudniej dostrzec w sobie samym. Tak bardzo zależy nam na tym, by dobrze wypaść we własnych i cudzych oczach, że sami gotowi jesteśmy wierzyć w to, co mówimy. Biblijny król Antioch Epifanes, okrutnik, któremu Biblia nadała niechlubne miano: „korzeń wszelkiego grzechu” (1 Mch 1,10), gdy sprawy przestały układać się po jego myśli, stwierdził ze zdziwieniem: „Doszedłem do tak wielkiej udręki… a przecież w używaniu swej władzy byłem łaskawy i miłosierny” (1 Mch 6,11).
Św. Jan Apostoł w dzisiejszym czytaniu poleca nam nie miłować „słowem i językiem, ale czynem i prawdą!” (1 J 3,18). To nie nasze słowne deklaracje, nie ilość czasu spędzanego w kościele, nawet nie ilość odbytych rekolekcji czy spotkań grupy modlitewnej, ale miłość stanowi kryterium tego, czy rzeczywiście „przeszliśmy ze śmierci do życia” (1 J 3,14). Dlatego Apostoł poleca nam pytać, czy rzeczywiście miłujemy braci, czy nie zamykamy się w swojej rodzinie, wspólnocie, grupie osób o podobnych poglądach i zainteresowaniach, mając serca nieczułe wobec potrzebujących.
Jest swoistym paradoksem, że najbardziej opłakują swoje grzechy wielcy grzesznicy i wielcy święci. Oni najlepiej znają swoją słabość i widzą, jak bardzo potrzebują Boga. Wolni od obłudy i zakłamania, szczerze otwierają przed Nim serca, wiedząc, że On jeden może ich wybawić. Ufają Jego miłości.
Wyznajmy dziś Panu braki naszej miłości, naszą niecierpliwość, obojętność, zamknięcie się w kręgu swoich spraw i naszą obłudę. A On, który „jest większy od naszego serca i zna wszystko” (1 J 3,20), będzie wyprowadzał nas na wolność.
„Panie Jezu, naucz mnie szczerze otwierać przed Tobą serce. Daj mi doświadczyć Twojej miłości, abym nie bał się oddawać siebie braciom.”
Ps 100,1-5 J
1,43-51
(Słowo wśród nas, 2014)